Nie ufam tym, którzy zapraszają mnie do stania się najlepszą wersją siebie. Bo skąd ja mam wiedzieć, jak ta najlepsza wersja wygląda? A poza tym – dlaczego to ma być „najlepsza wersja”? Nie może być „wystarczająco dobra”? I kto ma sprawdzić, czy ja już ten pułap osiągnęłam, czy nie?

Po co masz zostać najlepszą wersją siebie?

 

Żeby „wymaksować, „nie mieć poczucia straconego życia”, „osiągnąć to, czego chcesz„, „tylko lamusy i lenie osiadają na laurach”, „masz tylko jedno życie, niech będzie najlepsze z możliwych„. Gdybym bardziej poszukała, zapewne znalazłabym jeszcze więcej „racjonalnych” argumentów podpierających teorię o tym, że warto. Że warto pracować, by w końcu ten laur „najlepszej siebie” móc sobie włożyć sobie (a jeśli nie ja sobie to kto mnie?) na głowę.

Jest z nimi jednak jeden problem. One są racjonalne i są argumentami. „Na głowę” wszystko się zgadza – skoro masz do dyspozycji tylko jeden los, zrób z nim największy pożytek. Przyjmując perspektywę serca jednak ta konieczność maksymalizacji już nie jest taka oczywista. Bo serce nie używa stopniowania, serce nie potrzebuje rankingów i ich uzasadnień. Dla serca coś działa albo coś nie działa, coś się czuje lub nie, życie jest ok lub nie jest ok. Tyle, ono nie musi być najlepsze. I ja według serca najlepsza też być nie potrzebuję. A zatem – według kogo moje życie i ja musimy być najlepsi? I dlaczego właśnie w tę wersję uwierzyliśmy?

Strach

 

To zazwyczaj strach wrzuca nas w logikę. Tak bardzo nie umiemy czuć strachu (w ostatnich tygodniach pisałam już o wielkich oczach strachu i o tym, jak oswoić strach), że gdy on się pojawia, natychmiast nas mrozi. Automatycznie, bez udziału naszej świadomości włącza biologiczny tryb przetrwania, a my, odcięci od emocji, momentalnie „wchodzimy w głowę”. Boisz się śmierci? Zrób najlepsze ze swoim życiem. Boisz się, że nie będziesz kochana/y? Stań się najlepszą wersją siebie, wtedy na miłość będziesz zasługiwać. Nie masz dostępu do swojej motywacji lub straciłaś poczucie wpływu na swoje życie? Przypomnij sobie o tym, jak bardzo daleko jesteś od poziomu bycia najlepszą wersją siebie i weź się do roboty! Nie czujesz, że zasługujesz na dobre życie, a jednocześnie to, które żyjesz obecnie, drenuje Cię i nie daje ani krzty radości? To Twoja wina, tak to jest, jak się nie pracuje na bycie najlepszą wersją siebie…

Pod tym zaproszeniem do stania się najlepszą wersją siebie (i pod tym, w jaki sposób to hasło jest zazwyczaj wykrzykiwane) ja czuję strach. Strach przed tym, że jeśli nie będę najlepsza nie będę mieć dobrego życia, ani tym bardziej miłości. Strach przed pozostaniem w miejscu, jakby tylko wizja osiągnięcia poziomu „najlepszej” była wystarczająco motywująca, żeby komuś się chciało wykonać wysiłek. Żeby chciał zejść do trudnych emocji, uporać się z dziecięcymi traumami i zmienić sposób myślenia na wspierający. A nade wszystko strach, że jak ktoś poczuje się dobrze, to komfort zaleje mu umysł i ciało, i nie wykonają one już ani jednego ruchu.

Alternatywa dla przymusu bycia najlepszą wersją siebie

 

A gdyby tak strach zamienić na miłość, motywację negatywną na pozytywną, a przymiotnik w stopniu najwyższym na stopień wystarczający? Tak wiem, takiego stopnia w gramatyce nie ma. Ale może się pojawić w naszej wyobraźni. Do tego jednak potrzeba byłoby więcej miłości. A przede wszystkim uznania, że bardzo prawdopodobne jest to, że większość z nas obecnie i w dzieciństwie doświadczyło jej deficytu. Człowiek, który w dzieciństwie otrzymał uwagę i ciepło, nauczył się budować relacje i czuł się w nich bezpiecznie, nie potrzebuje uzasadnienia do czucia się dobrze i do rozwoju. Bo to naturalny kierunek działania świata. Opierają się mu ci, którzy w przeszłości doświadczyli jakiegoś braku i teraz zamiast iść do przodu potrzebują się cofnąć, żeby ten brak nadrobić. A najpierw potrzebują się zatrzymać, czasami na kilka miesięcy, lat, a może całe życie. I to nie jest złe. Wręcz przeciwnie – chwała każdemu, kto ten wysiłek chce wykonać. I szacunek dla tych, którzy nie żyją na kredyt, nie udają, że wszystko jest ok, tylko  zatrzymują się, żeby temu „drapaniu w sercu” się przyjrzeć i zobaczyć ten niedostatek. Ale to, że oni się zatrzymują nie jest wystarczającym powodem do budowania twierdzeń, że ludzie bardziej nie chcą niż chcą i że tylko tak ambitny cel, jak stanie się najlepszą wizją siebie, może ich do pracy zmobilizować. To jest co najwyżej dowód na to, że stanie w miejscu najczęściej wynika z braku miłości i że aby ruszyć z miejsca, trzeba tę miłość w człowieka wlać.

Można to zacząć robić od propozycji i zachęt, które wobec siebie stosujemy. I zakrzyknięcia „stań się najlepszą wersją siebie” zamienić na: „stań się tym, kogo nosisz w głębi serca” lub „stań się tym, kim mógłbyś być, gdybyś czuł się kochany i wierzył, że jesteś ważny„.

We wrześniu startuje mój kurs online „Dogadaj się ze sobą”. Jeden z jego modułów będzie poświęcony temu, jak nauczyć się dawać sobie bezwarunkową, rodzicielską miłość i jak zamienić wewnętrznego krytyka (dla którego nigdy nie jesteśmy wystarczający, czyt. „najlepsi”) na wspierającego przyjaciela i doradcę. Czujesz, że potrzebujesz tych umiejętności? Zapisz się na listę chętnych.
Zapisz się na listę zainteresowanych
W poniedziałek, 13 sierpnia o 21:00 poprowadzę bezpłatny webinar „Dogadaj się ze swoimi emocjami”. Dołącz do listy zainteresowanych i otrzymaj link do webinaru oraz 48h dostępu do jego nagrania.
Zapisz się na listę zainteresowanych